niedziela, 27 grudnia 2015

Ilu jeszcze jest takich jak on? Recenzja spektaklu Teatru Śląskiego pt. "Skazany na bluesa"

  Kariera muzyczna zespołu Dżem trwa od czterdziestu dwóch lat i raczej nie zmierza jeszcze ku końcowi - starzy bluesmani wciąż aktywnie działają, swoimi utworami łącząc kolejne pokolenia nie do końca przystosowanych do rzeczywistości marzycieli i buntowników. Nie oszukujmy się jednak, czasy największych sukcesów Dżemu już minęły. Odeszły wraz ze śmiercią legendarnego wokalisty, Ryszarda Riedla, którego życie zostało zapisane w filmie Jana Kidawy Błońskiego pod tytułem Skazany na bluesa.
  Okazuje się jednak, że film nie wystarczył. Arkadiusz Jakubik, czyli aktor, który swą rolą uświetnił między innymi Pod mocnym aniołem Wojciecha Smarzowskiego, szerszej publiczności znany z komediowego serialu Trzynasty posterunek, postanowił przenieść historię ostatniego hipisa – jak czasem jest nazywany Ryszard Riedel – na deski teatru.
  

  Sztuka, zwykle grana w Teatrze Śląskim, a przeze mnie widziana w krakowskim Teatrze Słowackiego rozpoczyna się śpiewanymi przez Macieja Lipinę (wokalistę bluesowego zespołu Ścigani, który wcielił się w rolę Ryśka) Naiwnymi pytaniami Dżemu. W kącie sceny postawiono...drugą scenę, na której zespół złożony z Adama Snopka, Przemysława Smacznego, Sebastiana Kreta i Ronalda Tuczykonta przez niemal cały czas trwania przedstawienia tworzył muzykę, która bynajmniej nie była tylko tłem dla aktorskich poczynań. Muzyka ta stanowiła integralną część sztuki, co najmniej tak samo ważną jak gra aktorów. To wokół niej skupiła się odgrywająca się przed widzami akcja.
  Większość scen, które mogłyby zostać nazwane obyczajowymi, to sceny prawie identyczne do tych, które zostały już przedstawione w filmie. Warto jednak zaznaczyć, że Skazany na bluesa Jakubika nie jest wierną adaptacją pierwowzoru, jak to było chociażby z wystawianym w chorzowskim Teatrze Rozrywki Sweeney Toddem. W tym przypadku z filmu zostały wybrane tylko niektóre sceny, najbardziej dla historii Ryśka znaczące. Ponadto przedstawienie zostało uzupełnione epizodami z życia wokalisty, które Jan Kidawa Błoński z jakichś względów ominął. Za przykład może tu służyć scena, w której wmanewrowano Riedla do współpracy z Katarzyną Gärtner (niewymienionej w spektaklu z nazwiska) przy tworzeniu albumu pod tytułem Pozłacany warkocz. Dzięki temu dodatkowemu epizodowi widzowie mogli usłyszeć dwie wersje przeuroczego utworu pod tytułem Gizd, a zarazem wsłuchać się w piyknom śluńskom godkę. Język śląski oczywiście jest obecny przez cały czas trwania spektaklu, jednak – w moim odczuciu – dopiero Gizd w pełni oddaje charakter tej gwary. Ciekawostką może być też fakt, że zarówno w filmie jak i w przedstawieniu rolę Jana Riedla (ojca głównego bohatera) zagrał ten sam aktor, Adam Baumann. 
  Poza wątkami realistycznymi, pokazującymi życia Riedla czy to jako młodego chłopaka czy już jako gwiazdę muzyczną, w spektaklu pojawiają się także elementy bardziej tajemnicze. Należą do nich chociażby postaci takie jak: Niebieski Budda, Anioł z Tektury, Człowiek Reklamówka, Mały Wasyl. Trudno jednoznacznie wyjaśnić rolę i znaczenie tychże bohaterów przedstawienia. Zajmująca się kostiumami Agnieszka Werner niewątpliwie zadbała o ich groteskowy wygląd. Co zaś się tyczy samej roli, postaci te głównie tańczyły. O ile tańcem można nazwać te dziwaczne, budzące grozę ruchy, które mnie osobiście nasunęły dwa skojarzenia: pierwsze, dosyć oczywiste dla osób, które znają biografię Riedla, związane z odurzeniem narkotykowym oraz drugie, może nieco odważne, nawiązujące do chocholego tańca znanego, rzecz jasna, z Wesela Wyspiańskiego. O ile u Wyspiańskiego hipnotyczny taniec uczestników wesela symbolizował ich polityczną ślepotę oraz bezsilność w walce o niepodległość ojczyzny, o tyle warto się zastanowić co – i czy w ogóle coś – oznaczałby on w przypadku Skazanego na bluesa. Uważam, że ów taniec może łączyć się z moim pierwszym skojarzeniem, dotyczącym odurzenia narkotykowego. Z niedostrzeganiem rzeczywistości (lub dostrzeganiem jej przeinaczonej przez pryzmat używek) i wyalienowaniem. Z ostatnimi podrygami idealisty, który jeszcze nie wie, że za moment jego marzenia runą, a sen o międzyludzkiej miłości i pokoju na Ziemi ostatecznie się skończy. Ze złudzeniem, że narkotyki dają wolność.
  Jednym z momentów przedstawienia, który na pewno utknie mi w pamięci na dłużej, jest wspólne zaśpiewanie słynnego utworu pod tytułem Whisky przez spektaklowego Ryśka i jego synka Bastka. Kilkoro widzów weszło wtedy na scenę i wraz z aktorami tańczyło w rytm dobrze znanego przeboju. Ktoś ruszał chorągiewkami z napisami takimi jak Kochamy Cię Rysiek czy Ilu jeszcze jest takich jak on?. Trudno było sobie wtedy nie wyobrazić, że zamiast siedzieć na widowni Teatru Słowackiego, jest się akurat na koncercie legendarnej grupy.
  Podsumowując niniejszą recenzję, chciałabym polecić spektakl Arkadiusza Jakubika wszystkim, poza tymi, którzy na dźwięk piosenek Dżemu dostają nieprzyjemnych dreszczy - im mogłoby się nie spodobać. Abstrahując jednak od osób, które nie tolerują muzyki tegoż zespołu, sądzę, iż to przedstawienie może się spodobać nie tylko fanom Ryśka Riedla i jego kolegów. Skazany na bluesa to nie tylko biografia muzyka, ale przede wszystkim wzruszająca opowieść o przyjaźni, młodzieńczym idealizmie i poszukiwaniu wolności. Opowieść tragiczna, lecz również zmuszająca do refleksji.

wtorek, 22 grudnia 2015

Własnym głosem o sobie samej

  Dwudziestego ósmego listopada 1918 roku dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego Polki otrzymały prawo do równoprawnego mężczyznom udziału w wyborach. Kto jednak sądzi, że dopiero po tym wydarzeniu one nabrały odwagi, aby mówić we własnym imieniu, ten popełnia błąd. Już w 1907 roku podczas Krajowego Zjazdu Kobiet Polskich Zofia Nałkowska krzyczała: Chcemy całego życia! Jednak i ona nie była pierwszą.


Walcząc o honor i wolność

  Pierwszą świecką kobietą, o której wiemy, że odważyła się opowiedzieć o swoim życiu, była Anna Stanisławska. Żyła w siedemnastym wieku i jest nazywana najdawniejszą polską poetką. Swoją wierszowaną autobiografię zatytułowaną Transakcyja abo opisanie całego życia jednej sieroty wydała w 1685 roku, a dzieło to niezwykłe jest z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze – forma. Stanisławska, która po śmierci trzeciego męża przeżywała raczej żałobę po swojej młodości, aniżeli po ukochanym, postanowiła spisać swe doświadczenia w formie siedemdziesięciu siedmiu...trenów. To wspaniały obraz tego, jak gatunek literacki potrafi ewoluować. Wszak gdy sto pięć lat wcześniej Jan Kochanowski wydawał treny poświęcone swej zmarłej córce Urszuli, dokonywał on przełomu. Pokazał, że poetycko opłakiwać można nie tylko ważnych panów, że osoby prywatne także na to zasługują. Stanisławska pokazuje, że można pójść jeszcze dalej. Drugą ważną cechą tekstu tej poetki są zapisane w nim odwaga i siła kobiety. Jeszcze dziś mówienie o przemocy w małżeństwie, zarówno fizycznej jak i psychicznej, budzi wiele kontrowersji. Ofiary często są zbyt zastraszone, aby mogły przemóc się i walczyć o swój dobrobyt. Sądzę, że postać Anny Stanisławskiej może stać się inspiracją dla wielu z nichta kobieta już w XVII wieku, kiedy to świat należał tylko i wyłącznie do mężczyzn, odnalazła w sobie siłę, aby zmienić swój los.
  Jan Warszycki, pierwszy mąż poetki, prawdopodobnie był chory psychicznie, z czym wiązały się jego skłonności do sadyzmu. Ofiarą, jak można się domyślić, była żona. Jednak nie na długo. Stanisławska postanowiła zakończyć to małżeństwo, a przed sądem powiedziała: Żadnych postrachów się nie boję, o honor i wolność stoję (tren 54). I udało się! Wszystko potoczyło się zgodnie z życzeniem kobiety, a jej kolejne małżeństwa były już szczęśliwe – choć, niestety, obydwa zakończyły się przedwczesną śmiercią małżonka. Wszystko to zostało opisane w Transakcyji, nieznanym szerszej publiczności, lecz niezwykle ważnym świadectwie kobiecej odwagi.

W Imperium Osmańskim

  W niespełna wiek po narodzinach Anny Stanisławskiej na świecie zjawiła się kolejna wielka kobieta. Regina Salomea z Rusieckich Pilsztynowa zapisała się w historii jako pierwsza w historii Wielkiego Księstwa Litewskiego lekarka. Chociaż nigdy nie była studentką, a więc nie miała uprawnień do wykonywania zawodu, została nadworną lekarką oraz okulistką haremu sułtana Imperium Osmańskiego. Swego fachu nauczyła się dzięki małżeństwu z Jakubem Halpirem, które zostało zawarte, gdy Regina miała niespełna czternaście lat. Po śmierci dużo starszego małżonka kobieta, a raczej wciąż młoda dziewczyna, powróciła do Polski ze Stambułu, w którym przebywała wraz z Halpirem. Szybko jednak zawróciła, a stało się to pod wpływem...natrętnego adoratora. Najwyraźniej to właśnie wśród Turków Osmańskich przeznaczone było jej żyć – po uzdrowieniu sułtańskiego syna zdobyła wysoką pozycję w społeczeństwie, a pieniądze, które zarabiała jako nadworna okulistka, pozwoliły jej na...wykupienie sobie z niewoli nowego męża. Wiedziała, że prawdziwe kobiety biorą to, na co mają ochotę! Aby ułatwić sobie podróżowanie przebierała się za mężczyznę, ponadto potrafiła posługiwać się bronią palną. Tak, Regina Salomea Pilsztynowa niewątpliwie była osobą niezależną. Niestety, odbiło się to na jej dzieciach. Gdy wyjechała w jedną ze swych podróży, synów zostawiła pod opieką partnera. To, co wydarzyło się pod jej nieobecność własnoręcznie opisała: Amorat rad był popijać i z dziewką żartować (…) dlatego dziecię to zamykał do ciemnego sklepu przez trzy miesiące i zapominał o nim, że mu czasem we trzy dni ledwie chleba dawał i tak to dziecię na gołej ziemi leżało, przestraszyło się, spuchło i z tego umarło. Co ciekawe, Pilsztynowa wybaczyła mężczyźnie.
  Tego wszystkiego można dowiedzieć się z napisanego przez kobietę pamiętnika o wiele mówiącym tytule: Proceder podróży i życia mego awantur.

Dzisiaj

  Gdy dzisiaj uczymy się historii literatury, możemy odnieść wrażenie, że kobiety nie znaczą dla niej wiele. W pewnym sensie tak jest, a przyczyn tłumaczyć nie trzeba – dawne obyczaje i konwenanse skutecznie tłumiły nieśmiałe, damskie szepty. Okazuje się jednak, że znalazły się i takie bohaterki, które bynajmniej nie szeptały. Zarówno swoim życiem jak i pozostawionym dla potomnych świadectwem udowodniły one, że zawsze warto jest być sobą samym. Bo, jak pisał Dostojewski, ze wstydu nad swoją osobą biorą się same zła.